Joga daje wiedzę
– Rozwój w kontekście ambicjonalnego osiągania kolejnych asan nie jest dla mnie celem. Natomiast rozwój w jodze w kontekście obserwacji zmian w ciele, umyśle i sferze emocji, to całe moje życie – mówi Milena Wiech, instruktorka jogi oraz dr biologii molekularnej.
Marta Chowaniec: Prowadzi pani m.in. warsztat jogowy z wygięć. Niestety pierwszą pozycją wygiętą, jaka mi przychodzi na myśl, jest owiany złą sławą mostek – rzeźnicze wygięcie na szkolnym WF-ie, niezbyt przyjemne.
Milena Wiech: Może tak być, ale swojego warsztatu o wygięciach nie zaczynam od mostka. Pozycja zbliżona do mostka viparita dandasana, gdzie ciało wygina się w łuk i patrzymy do tyłu, w przeszłość, jest o wspomnieniach, czasem emocjonujących. To pozycja o pogodzeniu się z przeszłością, co tam było, czego doświadczyliśmy i o tym, żeby już się z tym nie zmagać, a pogodzić się, podziękować, pomyśleć, co nam to dało. To historia z jogi, gdzie nie sięgamy tylko do mięśni czy kości.

Na początku mojego warsztatu pojawiają się łatwiejsze wygięcia, jak świerszcz czy kobra. Uczę, jak wyprowadzać wygięcie od stóp poprzez całe ciało do silnych dłoni. Uważam za ważne dbanie o dłonie i stopy, bo to od nich zaczyna się praca w wielu asanach. A to dbanie odnosi się do rozciągania, zginania, budowania siły. Po 40. roku życia zaczyna się utrata masy mięśniowej, więc dbanie o siłę i stabilność jest wówczas szczególnie istotne, aczkolwiek nie dramatyzowałabym z tym tematem. Wiek czasem jest bardziej w głowie niż w ciele. Pozycje z wygięciem do tyłu dodają energii i rozgrzewają, dlatego je lubię.
W jodze rozprowadzamy swoją uważność i przenosimy na wszystkie partie ciała, a siła w wyniku jej praktyki tworzy się w mięśniach głębokich, więc nie zawsze zobaczymy ją na poziomie bicepsów, bezpośrednio pod skórą. Chodzi o to, żeby ruch stał się uważny, precyzyjny i świadomy na każdym etapie, a nie automatyczny.
I pani ma tę siłę w sobie?
Cały czas ją buduję.
Wiadomo – są okresy w życiu kobiety, jak np. ciąża, rodzenie dzieci, które wymagają dużo wysiłku, przede wszystkim osłabiają mięśnie brzucha i dna miednicy. Miałam dzieci prawie rok po roku (1 rok i 7 miesięcy różnicy) i zanim wróciłam do „siebie”, swojej sylwetki, pełni sił, trochę czasu minęło i wymagało też sporo pracy. Teraz zaczynam pracę z balansami, staniem na rękach, mostkiem i płynnymi przejściami między nimi, a to wymaga silnego core’u, rąk i techniki.
Wybory zresztą ciągle mi się zmieniają, bardzo regularnie staram się jeździć na warsztaty jogowe, i czerpię z nich inspiracje. Wykonuję z pomocą konkretną pozycję, myślę: „Wow, to jednak jest w moim zasięgu, postaram się to rozpracować”. Jestem typem ADHD-owym.
Zobacz także

Cristina Caboni, Strażniczka miodu i pszczół
Polecam Wam lekturę urzekającą słodyczą miodu, intensywnością kwiatów i lekko gorzkim mlekiem migdałowym. Chociaż pełna aromatu, nie jest to książka kulinarna. Umili Wam podróż samolotem do Włoch w poszukiwaniu słońca lub kwietniowe zimne polskie wieczory (majówka na szczęście już niedługo!). To książką jest Cristiny Caboni, „Strażniczka miodu i pszczół”.
I to zaprowadziło panią do własnego Pola Jogi?
Jedenaście lat temu znaleźliśmy stare siedlisko. Jeździliśmy do Wielkopolski na łódki, mój mąż robił patent żeglarski i na przypadkowym drzewie zauważyliśmy ogłoszenie – karteczkę z informacją o sprzedaży gruntu i zabudowań. Od znalezienia informacji do transakcji minęło zaledwie kilka miesięcy. Mieszkaliśmy tutaj w wakacje – z niewielkim remontem dawało się latem pomieszkiwać, a gdy zebraliśmy trochę funduszy, zburzyliśmy ten dom i postawiliśmy nowy. A sala do jogi znajduje się w starej, ale również odnowionej stodole.
Wcześniej odkrywaliśmy Mazury, ale widzieliśmy tam dwa problemy. Po pierwsze na trasie Mazury-Warszawa w czasie wakacji lub długich weekendów (albo po prostu w niedziele wieczorem) zawsze są korki. Niestety – jako że jeździ tam naprawdę dużo ludzi, jeziora i rzeki są zielone, zanieczyszczone, przerośnięte. Jeziora Budzisławskie i Powidzkie na terenie Pojezierza Gnieźnieńskiego są za to bardzo czyste, klarowne. Wiadomo, że tutaj nie przepłynę jak na Mazurach z jednego jeziora na drugie, ale na nasze potrzeby, żeby rozćwiczyć się w pływaniu, jest wystarczająco. Na dodatek jeździliśmy tu z Warszawy w niecałe trzy godziny. Teraz mieszkam tutaj na co dzień.
Marta Chowaniec: Z czym udaje się to połączyć?
To mnie zupełnie zaskoczyło.
Nadal pracuję w PAN-ie jako specjalista cytometrii przepływowej, na pół etatu. Raz w miesiącu jeżdżę do Warszawy na dwa dni. Pracuję zdalnie, przygotowuję analizy i materiały szkoleniowe. Teraz mam czas dla siebie, żeby uprawiać sporty, uczę się m.in. jazdy konnej oraz spaceruję po lesie. Doszłam do takiego momentu w życiu, że uświadomiłam sobie, że miasto mnie wykańcza, hałas przytłacza, jestem tam wiecznie przebodźcowana. Nie chcę już żyć w pędzie. Miałam ochotę się z tym pożegnać. Wahałam się z decyzją przeprowadzki przez trzy lata, obawiałam się o finanse. Ale miałam wspierającego męża, który powiedział: „No tak, ciągnęłaś finanse rodzinne razem ze mną, teraz swoje zainwestuj w swój rozwój, na zasadzie Sprawdzam, a zobaczymy, co się będzie działo. Mieliśmy też trochę oszczędności. Na pewno jest teraz trudniej finansowo, ale coś kosztem czegoś – na tyle lepiej mi się żyje, że nie płaczę nad tym, że mam mniej pieniędzy. Ostatecznie pieniądze są tylko częścią drogi, a nie jej celem.

Po co poszła pani na jogę?
Żeby się rozruszać i wzmocnić, pomóc sobie z kręgosłupem i siedzącym trybem życia. Potem poszłam na kurs jogi. W międzyczasie robiłam doktorat. Moja nauczycielka jogi Natasza napisała kiedyś o mnie, że przestrzeń sali do jogi traktuję trochę jak laboratorium, gdzie rozkładam na czynniki pierwsze to, co zamierzam zrobić, co mi to daje, co mi to robi oraz to, czym mogę komuś pomóc. Praca nad każdym warsztatem jest bardzo koncepcyjna. Mam precyzyjne podejście oraz umysł analityczny. W pracy nauczyciela jogi lubię myślenie. Joga to sztuka życia albo w jodze czy na macie można po prostu dużo o sztuce życia wyszukać. Wiele jest analogii, odzwierciedleń.
Nie rzucam się w wir, nie jestem nauczycielem, który przychodzi na zajęcia nieprzygotowany. Lubię widzieć, co chcę zrobić, mieć plan, który można ewentualnie weryfikować i sprawdzać, co działa, a co nie. Chciałabym dotrzeć do większego grona osób, które mogłabym wesprzeć poprzez pracę z ciałem. Rozwój w kontekście ambicjonalnego osiągania kolejnych asan nie jest dla mnie celem. Natomiast rozwój w jodze w kontekście obserwacji zmian w ciele, umyśle i sferze emocji, to całe moje życie. Zmian na skutek przychodzenia na matę, czytania tekstów, odkrywania. I przyjmowania, na ile joga jest już bezwysiłkowa, do czego się zbliżam, a co jest jeszcze poza zasięgiem. Nie mam celu, że coś muszę wykonać, bo inaczej byłabym do niczego. Robię swoje, dbam i patrzę na owoce, czyli co to przyniosło. Tak samo jest w życiu, pracy, związkach, relacjach…
Chciałabym z jogi mieć zawsze radość i ciągłą inspirację.

Na mojej stronie internetowej motywem przewodnim tekstów o jodze jest hasło „Joga daje…” – zastanawiała się pani nad tym?
Joga daje przemianę świadomości.
A brzmi to…
Tak, wiem, górnolotnie.
Joga daje wiedzę, widzenie rozróżniające, co mi nie służy i z czego chcę zrezygnować oraz świadomość na temat własnego życia, wyborów, relacji oraz ogólnych ludzkich tendencji i stanów. Ułatwia rozszerzanie czy rozciąganie przerwy między bodźcem a reakcją, w znaczeniu bycia niereaktywnym, nie dawania sobą powodować.
Marta Chowaniec: Lubi pani prowadzić zajęcia jogi?
Bardzo.

Milena Wiech, dr biologii molekularnej, specjalista cytometrii przepływowej w Instytucie Biologii Doświadczalnej PAN. Certyfikowanym nauczycielem jogi wg metody BKS Iyengara od listopada 2022 roku. Właścicielka Pola Jogi. Wartości, którymi się kieruje to: autentyczność, kompetencja, relacyjność, entuzjazm i spokój.
www.polejogi.pl
Instagram: pole_jogi
FB: Milena Wiech
Strona FB: Pole Jogi