joga, joginka, mata, Marta Czarnecka

Joga daje dużo dobra

– Dla mnie joga to nie tylko wykonywanie asan, to zresztą tylko jedna z jej ścieżek. Przecież jest ich aż osiem. – mówi Marta Czarnecka, właścicielka marki HanaYoga, nauczycielka jogi z Oświęcimia.

Marta Chowaniec: Jak to się stało, że jest wokół Ciebie tak dużo kobiet?

Marta Czarnecka, HanaYoga: Przez dwadzieścia lat pracowałam na etacie, głównie w korporacjach, a przez ostanie 15 lat byłam związana z branżą farmaceutyczną, zwykle otoczona zarządzającymi mężczyznami. Całkiem nieźle mi szło dogadywanie się z nimi, bo pochodzę z domu zdecydowanie patriarchalnego i takiego sposobu myślenia i działania byłam nauczona. Tata jest byłym milicjantem, Dziadek – nauczycielem, Brat Taty – wojskowym. W domu wszystko działało „od linijki” – wstawaliśmy o określonej godzinie, jedliśmy w wyznaczonych porach, panował bezwzględny porządek. Kiedy podjęłam decyzję o odejściu z korporacji i zajęciu się jogą, wraz z nią pojawiło się w moim życiu nieco więcej kobiet. Dostałam je w prezencie razem z moim nowym zawodem. Tak na marginesie – prowadzę również zajęcia tylko dla mężczyzn, grupa jest mała, ale bardzo ją lubię. Kiedy mężczyzna wchodzi na salę, wnosi ze sobą inną energię, wita się ze mną podaniem ręki. Nie odzywa się na zajęciach, uważnie słucha, podąża za instrukcjami. Cisza, spokój, koncentracja – modelowo, jak na zajęciach jogi. Jednak zdecydowanie na zajęciach jogi ogólnie przeważają kobiety. Nie jest to dla mnie nowe, bo wśród moich klientów były głównie kobiety – farmaceutki. Ale współpracować z nimi zawodowo, a je uczyć – to dla mnie totalna zmiana, która chyba się udaje. Oczywiście, wymagało to odnalezienia się w świecie różnorodnych kobiecych charakterów i nastrojów. My, kobiety, jesteśmy cykliczne i mamy naturalne wahania nastrojów i emocji. Po prostu.

Jak się nie pokłócić, dogadać i współpracować?


Z nikim się nie kłócę. No, może czasem z moją sześciolatką. Co ciekawe, wcześniej w świecie korporacji ciągle się wykłócałam i walczyłam o swoje. Do sali jogowej spokój wnoszę ze sobą, nie muszę w niej o nic walczyć czy się wykłócać. Oczywiście musiałam nauczyć się odpuszczania. Nie jestem oazą spokoju i cierpliwości, chcę tu i teraz. Natychmiast. Taka natura. Na zajęciach jogi nie ma przestrzeni na zniecierpliwienie – muszę pamiętać, że każda z tych osób ma swój czas, swoje rozumienie, swoje „przetwarzanie informacji”. Przy mojej życiowej niecierpliwości okazało się jednak, że na zajęciach nie wymaga to ode mnie wyjścia z siebie, bycia inną Martą, bo zrozumiałam, że mówię do człowieka, który ma swoje uczucia, ograniczenia, być może ciężki dzień za sobą lub za chwilę wybiera się na ważne spotkanie i myślami jest gdzieś indziej. Zresztą, muszę pamiętać, że to są Uczniowie – moim zadaniem jest ich nauczyć konkretnych rzeczy, a na naukę trzeba czasu. Jeśli uczeń czuje się źle przy nauczycielu, nie jest to joga. Mnie osobiście niesie energia grupy, a na zajęciach pojawiają się cudowne osoby.

Chyba najtrudniejsze na jodze są pozycje odwrócone?

Mówi się o nich, że hamują procesy starzenia. Tak najprościej rzecz ujmując: „historia całego dnia” idzie w dół, w nasze często zmęczone wieczorem nogi. Żeby poczuć się lepiej, lżej, swobodniej, potrzebujemy się od tej podłogi – czasem życiowej – odwrócić. To nie muszą być wykwintne fikołki, stanie na rękach czy na głowie. Każda pozycja, w której głowa jest położona niżej niż serce, może być pozycją odwróconą. Nawet tak podstawowa pozycja jak pies z głową w dół albo nieco bardziej zaawansowana świeca robi nam dobrze (śmiech). Systematyczna praktyka pozycji odwróconych wspiera i reguluje układ krwionośny i oddechowy, stymulując przepływ krwi i dotleniając całe ciało, wpływa na układ nerwowy, odstresowując umysł oraz ma niebagatelny wpływ na układ hormonalny, stymulując gruczoły do lepszej pracy.

Wyglądasz świetnie.


Ty też (śmiech).

Opowiedz, proszę, o tym, czy naprawę joga ma moc odmładzającą.


Nie zastanawiam się nad tym, czy joga mnie odmładza.


Jeśli masz w sobie przestrzeń na odpuszczenie, rozluźnienie oraz ćwicząc ćwiczysz regularnie jogę, twarz i ciało zawsze będą wyglądać lepiej. Kiedy odeszłam z korpo, przestałam porównywać się z koleżankami, patrzeć, która ma ładniejszą garsonkę, buty, która już ostrzyknęła lub wygładziła to i owo. W tamtym czasie wciąż zastanawiałam się, kiedy na to wszystko zarobię? I… nie zarobiłam. Poszłam na jogę i stwierdziłam: „Wszystko jest ze mną w porządku”. Jedyną osobą, która mnie ocenia, jestem ja sama. Trzeba się wzmacniać od środka mentalnie dobrymi rzeczami, chwilami i fajnymi ludźmi. Wczoraj, na przykład, prowadziłam zajęcia, podczas których wzmacniałyśmy brzuch. Na co dzień nie rozbieram się na zajęciach, nie ćwiczę w topie, tylko w legginsach i pełnej koszulce, bo joga nie kojarzy mi się z odsłoniętym nagim ciałem, z eksponowaniem siebie. Podczas pranajamy – praktyki oddechowej – pokazałam swój brzuch. Nie mam z tym problemu. Ale miałam wrażenie, że w oczach ćwiczących było zaskoczenie: „Ojej, jaki ona ma brzuch!” – w znaczeniu „Bez sześciopaka!”. Powiedziałam: „Puśćcie wasze brzuchy, nikt was nie widzi, nikt nie ocenia”. I nawet nie ma jak, bo pozycja wymaga pochylenia się i skierowania wzroku w dół. Na jodze naprawdę możemy rozpiąć życiowe, mentalne i obyczajowe gorsety – zupełnie inaczej niż na siłowni czy w fitness klubie, gdzie jeszcze nic nie zrobiłeś, ale już na wejściu musisz wyglądać dobrze.

Niektóre panie wchodzą w to, a niektóre przychodzą w makijażu i ładnych ubraniach.
Również chodzę w ładnych ubraniach, ale dbam o to, by były przede wszystkim wygodne i funkcjonalne. Przestałam się malować i dziewczyny też przychodzą bez makijażu, chyba że idą do pracy lub z niej właśnie wracają. Potrafią przyjść bez makijażu także z bardzo banalnego powodu: nie wstaną z Savasany z odbitym od woreczka na oczy tuszem na policzkach albo gdy położą twarz na wałku, puder nie odbije się na materiale i nie będą się źle czuły, bo skoro wałek pożyczony z sali, fajnie byłoby go oddać czystym; albo to ich własny i znowu trzeba będzie wyprać pokrowiec. Widzę, jak w trakcie zajęć włączają na luz i zaczynają dobrze czuć się ze sobą, ze swoim obwisłym brzuszkiem, krągłościami, nieidealnymi ramionami. Kiedy narzekają na swój wygląd, mówię: „Przychodź, za pewien czas zobaczysz, jak bardzo Twoje ciało się zmieni”. I zmienia się. I one się zmieniają.
Joga uczy je akceptacji. Pokazuje im ich prawdziwe piękno.

Kto był dla Ciebie takim wspierającym, łagodnym nauczycielem?


Jako młoda dziewczyna byłam stałą bywalczynią siłowni. Razem ze swoim ówczesnym chłopakiem ćwiczyliśmy tylko na siłowni. Pewnego dnia poczułam, że potrzebuję czegoś innego, typowe „ciężary” przestały mnie satysfakcjonować. W klubie, który stale działa – Modelarnia w Bielsku-Białej – znalazłam zajęcia jogi. Pomyślałam: „Czemu nie? Idę!”. Przez większość zajęć było nawet nieźle, ale kiedy prowadząca rzuciła hasło „stanie na głowie”, zaczęły się schody. Patrzę na innych, a oni bez problemu stoją na głowie. A nikt nie stał przy ścianie. Pomyślałam: „Skoro wszyscy potrafią to zrobić, to musi być proste”. Przygotowałam się do pozycji, podniosłam nogę i… nie udało się. I do tego jeszcze zaczęły mnie boleć głowa i szyja. Skończyły się zajęcia i uciekłam z myślą „Ta joga to nie dla mnie, nie chodzę”.
Zawsze byłam aktywna – jeździłam na rowerze, biegałam, czasem biegałam po górach.
Wiele lat później okazało się, że „prezentem” po intensywnym wysiłku (jako dziecko tańczyłam w formacji baletowej i później uprawiałam wiele sportów) jest choroba zwyrodnieniowa stawów i chondromalacja rzepek. Właściwie z dnia na dzień przestałam schodzić ze schodów, ruch sprawiał ból, blokował kolana.


Szczęśliwie trafiłam do fantastycznej kliniki „Galen” w Bieruniu, gdzie lekarze uratowali mi kolana. Niestety lekarz powiedział mi, że nie będę mogła już biegać, jeździć na rowerze. A pływanie? „Owszem, ale najlepiej tylko na plecach”. Siłownia? „Raczej nie”. Pomyślałam sobie: „Świetnie, młoda dziewczyna i nic nie może robić”. Któregoś dnia wpisałam w wyszukiwarkę hasło „sport Bielsko” i wyskoczyła mi szkoła jogi Joga w Elektrowni. Napisałam do nich z pytaniem, czy mogę chodzić z takimi problemami. Dostałam wiadomość: „Przyjdź, zobaczymy”. W ten sposób trafiłam na zajęcia do Kasi Radki, właścicielki szkoły. Indywidualna praca ze mną, właściwie dobrane asany, korekty i jej cierpliwość sprawiły, że znów mogłam się ruszać. Potem trafiłam na kurs dla początkujących w jej szkole i w ten sposób złapałam na nowo jogowego bakcyla. Kiedy przeprowadziłam się do Oświęcimia, poznałam Marka Palkę. Zauważył, że koryguję na zajęciach jedną z uczestniczek na macie obok mnie. Nauczyciele raczej generalnie nie lubią tego, bo to oni ponoszą odpowiedzialność za osoby ćwiczące oraz cenią sobie skupienie na sali. Zapytał mnie po zajęciach – w bardzo serdecznej wymianie zdań – czy prowadzę zajęcia jogi. Był zdziwiony odpowiedzią przeczącą i faktem, że nawet o tym nie myślałam. Zapytał, dlaczego nie uczę, skoro robię to dobrze. Pomyślałam wtedy: „Eee, to chyba nie dla mnie, mam przecież superpracę i nie potrzebuję dodatkowych zajęć”. Ale pewnego dnia po powrocie do domu odpaliłam komputer i wpisałam w Google: „Jak zostać nauczycielem jogi”.

Dziękuję w tym miejscu więc Kasi Radce, że zaopiekowała się mną i uratowała mi nogi oraz Markowi, dzięki któremu uwierzyłam, że mogę zostać nauczycielem jogi, że mam ku temu predyspozycje. A potem Kasi Pilorz, która ugruntowała mnie w mojej jogowej drodze i upewniła, że jestem we właściwym miejscu. Świat jogowy przyniósł mi bardzo dużo dobra i wspaniałych ludzi – zarówno w postaci Uczniów, jak i Nauczycieli.

joga, mata, joginka, Marta Czarnecka HanaYoga
Marta Czarnecka

Czy naprawdę tak dużo chodzisz na tę jogę?

Domyślam się, skąd to pytanie.


Kiedy podglądam życie nauczycieli jogi na Instagramie albo Facebooku, zauważam, że stale robią „coś jogowego” – nagrywają filmy, rolki, instruktarze, podkasty itp. Ale to chyba tylko złudzenie, że „ciągle są na macie”. A może się mylę. Ja? No cóż… Jestem normalnym człowiekiem. Wstaję rano, myję zęby, wypuszczam kota na spacer i czasem wędruję z nim po osiedlu jak z psem, zawożę moje dziecko do przedszkola, po powrocie jem śniadanie, włączam komputer, sprawdzam maile i na nie odpisuję, piszę posty (nie tylko dla siebie), co zabiera mi sporo czasu, otwieram kalendarz – planuję zajęcia, wyjazdy, eventy i codzienność… Przypominam sobie, że czas na drugie śniadanie i włączenie żelazka, bo przede mną rośnie sterta ubrań, suszę łuskę gryki do poduszki do medytacji, którą dzień wcześniej zalałam herbatą i… Ciągle nie jestem na macie. Jutro jadę do mojej przyjaciółki, może poprowadzę tam jogę dla znajomych, ale dzisiaj na pewno już nie pojoguję i nie mam z tym problemu. Taki dzień. Owszem, zwykle rano, zanim dom wstanie, robię praktykę pranajamy i to jest dla mnie priorytet.


Na zajęciach jestem bardzo aktywna – nie jest nauczycielem chodzącym po sali i wydającym tylko instrukcje lub hasłowo rzucającym nazwy asan. Pokazuję, tłumaczę. Często towarzyszę uczniom w wykonaniu asan, by dać im dodatkowe wskazówki, gdzie warto powędrować, a gdzie może już być za mocno. Uczę też uczniów, żeby sami umieli się korygować podczas praktyki. Pokazuję warianty. To też mój czas na macie.


Lubię chodzić na zajęcia jogi do innych nauczycieli, to zawsze jest inspirujące i daje mi dużo radości, kiedy to ja mogę być uczniem. Oddaję się wtedy w ich ręce w stu procentach.
Dla mnie joga to nie tylko wykonywanie asan, to zresztą tylko jedna z jej ścieżek. Przecież jest ich aż osiem. Nie zapominam więc o postępowaniu zgodnie z jamami i nijamami, o praktyce pranajamy i medytacji. Jedną ze ścieżek jogi jest też koncentracja. Dla mnie to stuprocentowe skupienie się na konkretnym zadaniu, czynności czy… nicnierobieniu. 🙂 Uczę też moje dziecko sztuki koncentracji: „Jeśli chcesz na kartce narysować myszkę, to nie rozpraszaj się bajką, jedzeniem, tym, co za oknem. Skoncentruj się na tej myszce”.
Nie muszę być ciągle na macie, by praktykować jogę. Nawet szykowanie ubranek, z których wyrosła Hania, do domu pomocy społecznej, to dla mnie joga. Bo jedna z zasad mówi „nie gromadź”; dla mnie to oznacza nie tylko „nie kupuj za dużo”, ale też „podziel się tym, co masz”. Wolontariat, angażowanie się w inicjatywy w moim najbliższym otoczeniu, pomoc potrzebującym, uśmiech i serdeczność – to dla mnie też praktyka jogi. Od samego stania na macie w Trikonasanie świat nie stanie się lepszy. Dla mnie joga to historia o dzieleniu się dobrem.

joga, mata, joginka, Marta Czarnecka
Marta Czarnecka/ fot. Oliwia Słowiak

Marta Czarnecka – właścicielka marki HanaYoga.


Prowadzi zajęcia jogi w Oświęcimiu oraz warsztaty wyjazdowe w piękne miejsca.
Nazywana w pracy i w życiu „Panią Linijką” dbającą o najmniejszy szczegół.
Szczęśliwa, że może łączyć pasję z pracą i codziennością na równi.
Joga dla niej to nie tyle nauka asan, co siebie i świata. I wzajemnych relacji.
Oraz misja. Ma głębokie przekonanie, że wszyscy możemy i umiemy „w jogę”.
Mówi, że joga to prezent, który otrzymała od życia dokładnie wtedy, gdy najbardziej go potrzebowała.

Regularnie uczestniczy w warsztatach u innych Nauczycieli, podnoszac swoje kwalifikacje i umiejętności ( warsztaty u: DagaJoga, Katarzyna Pilorz, Zain Syed, Anna Nowobilska NovaYoga).
Prowadzi zajęcia w oparciu o metodę B.K.S. Iyengara łacząc ja z Yin Yoga & Vinyasa Yoga, tak by dostosować zajęcia do potrzeb grupy.


Ukończone kursy i szkolenia:
INSTRUKTOR HATHA JOGI – GWSH im. W. Korfantego w Katowicach
KURS DOSKONALĄCY JOGI METODĄ IYENGARA – Studio Jogi
Katarzyny Pilorz, obejmujący zagadnienia z sylabusa Introductory I/II – asany/pranayamy/teoria i filozofia jogi
SPECJALISTYCZNY WARSZTAT SZKOLENIOWY „POWRÓT DO PRAKTYKI
PO CIĄŻY” – Studio Jogi Katarzyny Pilorz
SPECJALISTYCZNY WARSZTAT SZKOLENIOWY „ KOBIECA PŁODNOŚĆ A
PRAKTYKA ASAN I PRANAYAM” – Studio Jogi Katarzyny Pilorz

Prywatnie
mama Hani, fanka różowego boa, właścicielka kota „z odzysku” bez uszu i zębów.
Zaangażowana społecznie, szuka możliwości by wspierać słabszych, chorych czy w trudniejszej niż ona sytuacji. Wściekła gdy ktoś wyrządza krzywdę.
Ufna. Wierna.
Pasjonatka słowa „mniej”:
Mniej kupować.
Mniej jeść.
Mniej marnować.
Mniej wyrzucać.
Mniej się złościć.
Mniej plotkować.
Mniej krytykować.
Mniej płakać.
Mniej tęsknić.
Mniej trwonić czas.
Nie oglada TV, lubi ciszę, Shinrin Yoku to jej sposób na głęboki relaks. Pytana o to jak zachowuje zdrowie i wigor odpowiada – morsuję i usmiecham się, to wystarczy.

Jej motto życiowe to słowa Goethego ” Wszystko jest trudne, zanim stanie się łatwe”

Podobne wpisy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *