Matka Polka ciągle w krzakach?
– Jeśli chodzi o moje osobiste doświadczenie, to całe moje życie było podporządkowane opiece nad małym dzieckiem przez dzień, wieczór i noc i tego zresztą oczekiwał ode mnie świat – mówi Monika Pastuszko, autorka książki „Matka Polka sika w krzakach”.
Marta Chowaniec: Moniko, skąd u Ciebie odwaga do sikania w krzakach?
Monika Pastuszko: To nie odwaga, tylko desperacja.
Moja znajomość miasta sprzed macierzyństwa nie wystarczała, by poruszać się z wózkiem po urodzeniu dziecka. Potrzebowałam toalety, gdzie mogłabym się zmieścić z wózkiem. Nagle znalazłam się jak w nowej przestrzeni, bo w nowej roli – matki – której dopiero się uczyłam. Może opowiedzenie o tym jest pewnego rodzaju odwagą, ale ona wynikła z tego, że rozmawiałam wielokrotnie z innymi mamami, którym też to się zdarzyło, cytuję: „Bo nie ma gdzie, a przecież chcą czasem wyjść z domu”. Powiedziałam o tym głośno, bo zdałam sobie sprawę, że to nie jest moja osobista historia. Jestem antropolożką miasta, zajmuję się przestrzenią. Za brakiem toalety w parkach czy przy placach zabaw stoją konkretne decyzje, za sprawą których opiekunowie – nie tylko matki – siedzą na ławkach z pełnymi pęcherzami. Cierpiało na tym moje zdrowie, a także poczucie bycia częścią tego miasta oraz społeczności. Jest kasa na budowę metra, żeby ktoś codziennie spędzał 10 minut mniej, wracając do domu po pracy, ale nie ma kasy na to, żeby dzieci i ich opiekunowie mogli godnie załatwić swoje potrzeby fizjologiczne w czasie zabawy na zewnątrz. I wiesz, ja szanuję metro i w ogóle komunikację zbiorową i wiem też, jak trudna jest budowa toalet w parkach, gdzie może brakować przyłączy mediów; ale jednak – łatwo wyczuć, co jest priorytetem.

W swojej książce piszesz o biustonoszach w kontekście powrotu do pracy, a nie karmienia piersią, w czasie którego potrzebujemy bielizny innego rodzaju.
Kiedy zostałam matką, zamieniłam biustonosze z fiszbinami na bawełniane. Kiedy zostałam matką, ważniejsze stało się dla mnie to, jak się czuję, niż jak wyglądam. Zaczęłam zwracać uwagę na to, czy ubrania mnie drażnią, czy mnie ugniatają. Kiedy z kolei wracałam do pracy, próbowałam ułożyć się na nowo z rolą pracownicy, którą sobie wcześniej definiowałam w kontekście dress code’u, że tam liczy się to, jak wyglądam, a nie to, jak się w tych ciuchach czuję. Biustonosz sprzed ciąży okazał się rozmiarowo dobry, ale sensorycznie już niestety nie.
Biustonosz jest intymną częścią garderoby, a jednocześnie panuje moda na jego pokazywanie.
Tak, to jest modne, nawet ja mam teraz taki biustonosz, który wygląda jak podkoszulek. Zobacz.
I masz takie wystające żyły, jakie sama miałam podczas karmienia piersią. One po karmieniu na szczęście znikają, przynajmniej u mnie już ich nie widać.
Widzisz, a ja nie zwróciłam na nie uwagi; nie pomyślałam, że to jest coś, co może kiepsko wyglądać. Mało się tym przejmuję.
Mało się przejmujesz swoim wyglądem, od kiedy zostałaś matką? Jak wygląda u Ciebie dbanie o siebie?
Dbanie o siebie nie polega na tym, żeby ładnie wyglądać, tylko żeby się dobrze czuć. Tak uważam. Jeśli mam do wyboru zrobić makijaż albo się poruszać, pooddychać, to wybieram to drugie. Odkąd zostałam matką, zaczęłam odbierać to kobiece dbanie o siebie jako obciążenie, zawracanie głowy. Na przykład malowanie paznokci, robienie makijażu czy układanie włosów – mnie zawsze zajmowało to dużo czasu. Czasu, którego potem brakuje na coś innego; może na popatrzenie w niebo, może na spisanie własnych myśli w dzienniku. Nie chcę tu odsądzać od czci i wiary umalowanych paznokci. Oczywiście sprawia mi radość to, że ładnie wyglądam, tym można się bawić i cieszyć. Ale jeśli pytasz o dbanie o siebie, to ja od razu myślę raczej o zdrowiu. Moje dbanie o siebie obejmuje zdrowie psychiczne. Może nie kupię sobie nowej sukienki, ale za to wybiorę się do psychoterapeuty. Nie uważam, że jest to zejście ze standardów kobiecości.
Zobacz także

Kobieca sesja zdjęciowa
– Mnie osobiście cieszy, że fotografia czy sesja zdjęciowa jest jednym ze sposobów dawania sobie czegoś dobrego, co mówi, że jestem ważna dla siebie samej czy że chcę się z jakiegoś trudu wydobyć albo sobie pomóc, przytulić siebie samą – mówi fotografka Zuza Kruschewska.
W jednej z książek przeczytałam, że z przekazów biblijnych wynika, że iż karmienie piersią było kiedyś pracą. Kiedy kobieta karmiła piersią, była zwolniona z innych obowiązków, a jeśli dochodziło do rozstania pary, karmienie piersią było traktowane jako wymierny wkład jednej strony w opiekę nad dzieckiem. A parę lat temu na szkole rodzenia usłyszałam, że karmienie piersią to fajna bezpłatna żywność, a dodatkowo ekologiczna, bez długiego łańcucha dostaw. Bezpłatna? Przecież karmienie piersią też kosztuje masę czasu oraz energii. Chciałabym mieć teraz więcej tego czasu, żeby zadbać o siebie (śmiech).
Marta Chowaniec: Może to kwestia priorytetów albo organizacji? Moje koleżanki czasem mi mówią, że jak wracałam z zajęć sensorycznych dla dzieci, miałam mąkę na getrach albo że chodziłam brudna, kiedy rozszerzałam dietę dziecka.
Nie uważam, żeby to była kwestia priorytetów.
Gdy dziecko ma rozszerzaną dietę, to wszystko jest dookoła brudne. Sama często zmieniam ubrania, ale i tak czasem chodzę poplamiona i mój roczny syn też. Dziecko ma mieć pięć posiłków dziennie, a teraz, drodzy państwo, nie karmi się łyżeczką; karmienie łyżeczką zaburza relację dziecka z jedzeniem od najwcześniejszych lat! Należy rozszerzać dietę w duchu BLW, czyli podawać dziecku posiłek i pozwalać mu samodzielnie się obsłużyć i wybierać, co ma ochotę zjeść. Niemowlę, które zjadło rękami krem z buraków, wygląda, jakby właśnie kogoś zamordowało i pożarło jego wnętrzności; jedzenie ma w uszach, we włosach, a nawet na stopach i ty masz obsłużyć to pięć razy dziennie i pozostać nieuwalona. Ironizuję i się zapalam, bo uważam, że jesteśmy w podwójnych kleszczach. Z jednej strony w macierzyństwie mamy zadbać o bliską relację z dzieckiem, karmić piersią, dbać o jego rozwój i sprawczość, a jednocześnie nie być „upieprzonymi” i jeszcze z makijażem jak z Instagrama. Tego jest trochę za dużo, ale i tak usłyszymy, że to tylko kwestia źle postawionych priorytetów.
Zmyłka w tym wszystkim polega na tym, że nie mamy zewnętrznego wsparcia. Domyślnym rodzicem i opiekunem dziecka jest matka, która na polu codziennej opieki zostaje często sama. Chociaż to nie jest i nigdy nie była praca dla jednej osoby. I przedmiotem naszych dywagacji nie powinno być to, czy wypada pokazać się na ulicy potarganej albo upieprzonej jedzeniem, tylko to, czy to jest okej, że matki są tak bardzo przeciążone.
Nieludzkie zmęczenie i nadludzki zachwyt – tak opisałaś w książce swoje doświadczenie macierzyństwa.
Jeśli chodzi o moje osobiste doświadczenie, to całe moje życie było podporządkowane opiece nad małym dzieckiem przez dzień, wieczór i noc i tego zresztą oczekiwał ode mnie świat. To jest całkowicie odmienne od prac, które wykonywałam wcześniej, bo w nich była przerwa i prawo do tej przerwy. W pracy macierzyńskiej w późnym kapitalizmie nie ma prawa do odpoczynku. Z drugiej strony bycie z małym dzieckiem było dla mnie cudownym doświadczeniem i to tak cudownym, że trudnym do opisania słowami; jest w tym uczucie jedności, pełni, szczęścia. Z jednej strony mamy to doświadczenie sprowadzenia na ten świat, a z drugiej strony – miejsce, jakie matce wyznacza społeczeństwo; i nie jest ono honorowe.
Czytałam niedawno wspaniałą książkę Lucy Jones „Matrescence”. Tytułowe „matrescence” to stawanie się matką; słowo utworzone jest na wzór „adolescence”, czyli wchodzenia w dorosłość. Jones pisze o tym, że macierzyństwo to taki czas, w którym przechodzisz tyle zmian, ile człowiek, który z dziecka staje się dorosłym. Podaje, że w badaniach mózgu wiele lat po porodzie widać, która osoba została matką, a która nie. Dostajemy od biologii nowe supermoce, żeby móc zająć się dzieckiem, ale jednocześnie też stajemy się innymi osobami. Dla Lucy Jones macierzyństwo to ogniste doświadczenie społeczne i polityczne. Dla mnie też.

Z danych Polskiego Instytutu Ekonomicznego z 2022 roku wynika, że 38% matek między 1 a 3 rokiem życia dziecka pozostaje nieaktywnych zawodowo.
Sama zastanawiałam się na tym, jak zapisać ten okres życia na LinkedIn. Bycie matką postrzega się jako lukę zawodową, bo wtedy nie pracujesz, prawda? (śmiech)
Marta Chowaniec: Tylko harujesz!
Napisałam więc na LinkedIn, że jestem menadżerką ds. codzienności w firmie Chaos.
Jako matki zdobywamy szereg – uwaga, przestawiam się teraz na „korpojęzyk” – kluczowych kompetencji, np. uczymy się stosowania rozwiązań typu win-win. Gdy moje dziecko chce rozlewać wodę w pokoju (sięgam teraz do twojego wywiadu o pozytywnej dyscyplinie) i bawić się nią na drewnianej podłodze, to proponuję mu, że może pobawimy się tą wodą w wannie. Szukam rozwiązania, które będzie dobre dla każdego, ale często muszę go szukać w chwili, gdy jednocześnie kroję warzywa, a ubiegłej nocy spałam trzy godziny. Dla mnie, po takim treningu mediatorskim, każdy pożar w pracy jest przyjemnie tlącym się ogniskiem, przy którym można popiec sobie kiełbaskę. Z dorosłymi ludźmi łatwo można różne rzeczy załatwić. Inaczej sytuacja przedstawia się z trzylatkiem, który właśnie kładzie się na środku chodnika, a ja mam być z nim za 10 minut u lekarza; i mam to rozwiązać bez przemocy, za to mówiąc dyplomatycznie – doprowadzić go do celu bez zrywania relacji.
Jako matka stałam się bardziej zorganizowana i, no właśnie, napisałam książkę. W niektóre dni miałam cztery godziny – w ciągu tych godzin czasem też gotowałam obiad i umawiałam nas do lekarzy – ale wiedziałam, że jeśli ich maksymalnie nie wykorzystam, to przy dziecku książki nie napiszę.
Jako matka potrafię pracować szybko i w skupieniu, bo nie mam wyjścia. I wkurza mnie postrzeganie macierzyństwa jako wrzodu na tyłku ciężko pracującego społeczeństwa, „bo te matki to tylko socjale pobierają”… Po pierwsze – życie nie składa się tylko z pracy, jesteśmy ludźmi, a nie tylko pracownikami. A po drugie – bez opieki nad słabszymi członkami społeczeństwa wiele o sobie nie wiemy.

Monika Pastuszko – antropolożka miasta, mama, rowerzystka, autorka książki „Matka Polka sika w krzakach”. Książka ta to szczery i pełen ironii reportaż, z jakimi mierzą się rodzice małych dzieci w polskich miastach – od braku toalet, poprzez zepsute krawężniki, po niedziałające windy. Autorka zwraca uwagę na niedostosowanie miejskiej dla potrzeb rodzin, jednocześnie skłaniając do refleksji nad tym, jak uczynić przestrzeń przyjazną dla wszystkich.