Rozwód rodziców i dziecko
– Kiedy pracuję z parami w konflikcie rozwodowym, próbuję im uświadomić, że dziecko potrzebuje i matki, i ojca – o tym, jak rozwód wpływa na dziecko i jak się zaopiekować jego uczuciami, rozmawiam z psycholożką Moniką Perdjon.
Czym dla dziecka jest rozwód rodziców?
Dla dziecka rozwód to rozpad świata, jedynego, jaki zna. Mama i tata zawsze byli razem. Nawet jeśli nie trwali w zdrowej relacji, dziecko nie ma świadomości tego, nie ma porównania, refleksji ani wiedzy. W huśtawce emocji i szarpaninie rodziców był rodzaj przewidywalności, rytm, według którego kłócili się i godzili, a dziecko nauczyło się w nim funkcjonować, wypracowało swoje mechanizmy obronne: nauczyło się odcinać, chować pod łóżko, skupiać na rodzeństwie itp. Rozwód jest dla dziecka stresem, niemocą i stratą i w sytuacji rozstania będzie mówiło „nie”. Bez względu na to, jak bardzo uzasadniona i racjonalna wydaje się decyzja nas, dorosłych.
Jak to „nie” wygląda w praktyce?
Dzieci na różnych etapach swojego rozwoju będą reagowały inaczej, będą wyrażały swoje „nie” w różny sposób.
Na przykład, maluszki do 2 roku życia nie mają zrozumienia tego, co się dzieje, na poziomie poznawczym, ale bez wątpienia odbierają atmosferę, jaka panuje w domu, odczuwają emocje rodziców, zauważają zaburzony rytm okołodobowy. Każda zmiana wywołuje stres i napięcie, mogą się pojawić kolki, zaburzenia snu, zaburzenia odżywiania, większa płaczliwość. Rodzice niestety czasem pozwalają sobie na kłótnie przy tak malutkich dzieciach, wychodząc z założenia, że przecież one i tak nie rozumieją, co się dzieje. Tymczasem kłótnia wywołuje poczucie zagrożenia, w którym dziecko nie rozwija się prawidłowo, bo jest nastawione na przetrwanie. Mózg zapamięta to odczucie, nawet jeśli nie będzie wiązało go z konkretnym bodźcem, sytuacją rozwodu. Ciało też to zapamięta.
W sytuacji rozwodu ważne jest również wspieranie dziecka w wieku przedszkolnym, które stawia pytania, zastanawia się na przykład, gdzie poszedł tata, dlaczego rodzice nie mieszkają razem. Przedszkolaki mogą nie rozumieć niektórych pojęć, takich jak „małżeństwo” czy „rozwód”, ale odbierają emocje rodziców – złość, smutek. Podczas rozmowy z nimi ważny jest odpowiedni dobór słów, adekwatnych do wieku; np.: „Mama i tata już nie będą razem, nie będziemy mieszkać w jednym domku”. Kiedy jeden z rodziców się wyprowadzi, dziecko będzie pytało nas, kiedy wróci. Ono będzie odbierało tę sytuację jako tymczasową. Bo kiedy mama wychodzi do pracy, to przecież wraca, więc dziecko będzie oczekiwać, że gdy jeden rodzic się wyprowadzi, też powinien wróci. Bardzo ważne jest, aby na tym etapie nie dawać dzieciom złudnej nadziei. Jako reakcja na poczucie straty mogą pojawić się u dziecka zachowania agresywne wobec rodziców, rodzeństwa i kolegów w przedszkolu. Jeśli atmosfera w domu będzie napięta, dziecko może odreagowywać ją tam, gdzie czuje się bezpiecznie, np. właśnie w przedszkolu, gdzie ciocie zachowują się przewidywalnie, gdzie zna wszystkich kolegów. U dzieci w wieku przedszkolnym może pojawić się poczucie winy z powodu rozwodu. I w tym aspekcie trzeba je odciążyć i wyjaśnić mu, że tę decyzję podjęli mama i tata oraz podkreślić, że nie szukamy winnych. Kiedy w trakcie małżeństwa nie ma wypracowanego porozumienia rodzicielskiego i krzyczymy nad głową dziecka: „A ty mu zawsze pozwalasz”, „A ty nigdy niczego nie wymagasz”, to ono tym bardziej może mieć poczucie, że to przez nie doszło do rozwodu. Może myśleć: „Gdybym zachowywał się grzecznie…”, „Gdybym się lepiej uczył…”, „Gdybym ścielił łóżko…”, „Gdybym bardziej słuchała rodziców, to może by się nie rozwiedli”. U dziecka, które zasypiało już samodzielnie, może pojawić się lęk przed ciemnością, może ono chcieć wracać do łóżka rodziców albo ssać kciuk. Zdarzają się również moczenia w nocy, co jest próbą poradzenia sobie z emocjami i chęcią powrotu do czasu, kiedy świat wydawał się bezpieczny i przewidywalny. Warto zauważyć tę regresję, zaopiekować się nią, jak najwięcej tłumacząc, co w życiu dziecka się zmieni.
Z kolei w okresie wczesnoszkolnym dzieciaki rozumieją już, że ludzie przestali się kochać. Jest u nich potrzeba zrozumienia sytuacji, więc szukają winnego. Również mogą swoje emocje odreagowywać agresją. Na tym etapie niesłychanie ważne staje się budowanie poczucia bezpieczeństwa i przewidywalności, bo u dziecka może pojawić się lęk, że skoro jeden rodzic je zostawił, to dlaczego drugi też nie miałby odejść. Trzeba dziecku dokładnie wytłumaczyć, jak będzie wyglądała jego codzienność. Jeśli my, jako dorośli jesteśmy dogadani, swoimi decyzjami dajemy poczucie bezpieczeństwa dzieciom. Warto zachowywać rytm tygodnia, według którego np. w każdą środę to tata odbiera dziecko ze szkoły. Warto również zwrócić uwagę na psychosomatyczne reakcje: bóle brzucha, głowy i nudności, rozkojarzenie, trudności ze skupieniem. Za tym idzie pogorszenie wyników w nauce. Ważne, by nie wymagać wtedy od dziecka, żeby się bardziej skupiało na nauce i postarało o lepsze oceny, bo ich pogorszenie to normalna reakcja na nienormalną sytuację.
Nastolatek, z kolei, może sam próbować sobie poradzić w funkcjonowaniu między skłóconymi rodzicami i w sposób niekoniecznie świadomy nimi manipulować. Oczywiście nie pozwalajmy mu na takie zachowania. Komunikujmy się z nastolatkiem na poziomie osoby dorosłej, a nie zranionego dziecka, które chce ukarać swojego partnera. Teksty typu: „Przekaż tacie…”, „Powiedz mamie…” w ogóle nie powinny mieć miejsca. To my, dorośli umawiamy się między sobą; nie rozmawiajmy poprzez dziecko. U nastolatka mogą się pojawić zachowania ryzykowne typowe dla wieku, ale w sytuacji rozczarowania rozwodem i nową nieprzewidywalną sytuacją życiową – bardziej nasilone. Niestety nastolatkowie przechodzą przez rozwody trudniej niż maluchy. Mają potrzebę kontroli sytuacji, czyli więc przyjmują rolę nieadekwatną do ich okresu rozwojowego.
Może ze względu na dzieci lepiej nie rozwodzić się?
To pytanie to kij w mrowisko.
Takie stanowisko jest przerzucaniem odpowiedzialności za życie dorosłych na dzieci. Nie rozwodzić się, żeby dzieci nie cierpiały? Podczas gdy cierpią w małżeństwie z powodu licznych nadużyć, napięcia czy atmosfery lęku? Jaki ciężar mają te szale wagi? Lepiej jest przejść rozwód czy na ich oczach ciągle się kłócić? Czasem na psychoterapię przychodzi do mnie para i mówi, że chce się pogodzić ze względu na dzieci. Tłumaczę im, że one wyjdą z domu, do przyjaciół, swoich pasji, a nawet rodzin, które będą tworzyć, gdy dorosną. I pytam: „Co jest między państwem, że chcecie o tę relację zadbać i zawalczyć?”. Samo „dla dzieci” nie jest wystarczającą motywacją, żeby podjąć trud terapii, wytrwać w niej, pracować nad sobą. Dla ich dobra warto zająć się swoimi traumami z dzieciństwa, swoją postawą życiową i problemami w komunikacji. Dojrzały i odpowiedzialny człowiek to najlepszy rodzic. Dla dobra dzieci możemy wspólnie zadbać o porozumienie rodzicielskie i ich emocje. Tutaj do głosu dochodzi tzw. dorosły w nas, który jest w stanie zapanować nad emocjami, nie kłóci się przy dzieciach, nie wyciąga już różnych historii z przeszłości, bo to nic nie zmieni, już ich nie rozwiąże. Warto wybrać się do mediatora i umówić się co do wszystkich ważnych kwestii w sprawie dziecka: kto gdzie mieszka, kto się dziećmi opiekuje na co dzień, w jakim wymiarze godzin, czy szkoła się zmieni, czy nie, czy się wyprowadzamy. Gdy już jesteśmy dogadani, dobrze by było pójść wspólnie do naszych dzieci i poinformować ich o decyzji rozwodowej. Ale nie między ich zajęciami, między basenem a piłką nożną, tylko w bezpiecznej przestrzeni i w odpowiednim czasie, bo dzieci mogą na taką wiadomość różnie zareagować. Jedne będą protestowały, reagowały płaczem, inne złością, a inne mogą się zamrozić. Niektóre przejdą nad tym do porządku dziennego i zapytają, co będzie na obiad, ale nie znaczy to, że nie przeżywają tej decyzji, tylko się od niej odcinają i przez następne dni zadadzą nam różne pytania: „Co będzie z naszym pieskiem?”, albo „Co z moimi zabawkami?”, „Czy będę się mógł widzieć z babcią?”. Odpowiedzi na takie pytania są dla dziecka bardzo ważne, bo one budują ich świat i poczucie bezpieczeństwa. Dziecko doznaje uczucia straty, a jeśli pogarsza mu się poziom życia i na przykład z fajnego wspólnego ładnego domu, który został sprzedany, przeniosło się z mamą do mieszkania, w którym nie ma już swojego pokoju, wówczas zniesienie przez niego rozwodu stanie się dla niego jeszcze trudniejsze. Jednak dla dobra dzieci czy dla wspólnego pięknego domu nie powinniśmy szarpać się w małżeństwie przez kolejne dziesięć lat.
Jesteśmy odpowiedzialni za poczucie bezpieczeństwa, dobrostan i stabilizację naszych dzieci. Mimo targających nami w tym trudnym czasie żalu, złości, smutku i cierpienia, w relacji z dzieckiem mamy cały czas stawać w roli rodzica: ja sobie poradzę, ja się tym zaopiekuję, to ja jestem dorosła. „Widzę Twoją złość, rozumiem ją, szanuję, jest mi przykro, że tak się czujesz, ale nie zgadzam się na przeklinanie, nie pozwalam, żebyś mnie obrażał, nie pozwalam się bić” – takie komunikaty odciążają dziecko. Stawiajmy granice. Jeśli oczekujemy od dziecka, by ono nie zachowywało się wobec nas agresywnie, to nie pokazujmy mu takich postaw. Dzieci nam nasze zachowanie pokażą jak w zwierciadle. Powiedzą: „Przecież ty też tak robisz”. Możemy nauczyć dziecko, w jaki sposób przeżyć stratę, zapytać, co by mogło mu pomóc, co możemy zrobić, żeby poczuło się lepiej w trudnej sytuacji. Razem z nim szukajmy rozwiązań. Wyjdźmy na spacer do parku, usiądźmy na ławce, pogadajmy lub pomilczmy razem. Kiedy jako rodzic widzimy, że nasze dziecko cierpi, jest nam trudno to udźwignąć i staramy się za wszelką cenę to cierpienie ukrócić: „Już nie płacz, nie płacz, dam ci lizaka”, „Kupię ci samochodzik”, „Zaraz pooglądamy śmieszne filmiki w internecie”. Warto pobyć z dzieckiem w trudnych emocjach, przytulić się i powiedzieć: „Ja też się tak czuję, to trudny czas dla nas wszystkich”. To daje szansę, że nasze dziecko w wieku 35 lat w trudnym czasie nie kupi sobie nowej sukienki, a potem kolejnej, bo będzie wiedziało, że zakupy nie rozwiązują problemów. Zamiast tego usiądzie i zastanowi się nad swoimi uczuciami. Poczucia straty, pustki, smutku i braku nie będzie rekompensować sobie rzeczami czy jedzeniem.
Czy rozwodząc się, trzeba zaprowadzić dziecko do psychologa?
Niekoniecznie.
Dojrzali, emocjonalnie stabilni rodzice przeprowadzą dzieci przez rozwód w taki sposób, że nie będą one tej terapii wymagać. Statystycznie większość par rozstaje się w dużych miastach. Często jeden z rodziców pochodzi z jednego krańca Polski, drugi – z drugiego. Nie zostały wcześniej wytworzone bliskie relacje z babciami i dziadkami, chociażby z tego powodu, że mieszkają daleko. Czasami w takiej sytuacji warto zapewnić dziecku profesjonalne wsparcie. Tak! Są już grupy wsparcia dla dzieci z rozwodzących się rodzin. Miałam na terapii rozwodzącego się klienta, którego żona bardzo mocno wikłała dzieci w konflikt. Opowiadał mi o sytuacji, kiedy zwróciła się do swojego dziecka ze słowami: „No to powiedz to tacie…”, a dziecko, które właśnie uczestniczyło w tych zajęciach, odpowiedziało: „Moja pani psycholog mówi, że nie muszę w tym uczestniczyć”. Grupa wsparcia urealnia mu sytuację, zdejmuje z niego odpowiedzialność za rozstanie rodziców i uczy stawiać granice i pokazywać, że ono jest dzieckiem. My jako dorośli nie wciągajmy dziecka w swoją grę. Niestety wchodzi ono w różne role, np. śmieszka, który rozbawi, powie żart, uspokoi, jak mediator załagodzi sytuację – „No już się nie kłóćcie”. Ale zadaniem dziecka nie jest pomoc dorosłym w dogadywaniu się. Mówimy w tej sytuacji o parentyfikacji – gdy zamienia się na rolę z rodzicem. Pełni rolę opiekuna, ma pomóc radzić sobie z emocjami. Kiedy słyszymy, że trzylatek przekonuje rodziców i mówi: „Tata jest miły dla mamy, a mama jest miła dla taty”, bardzo ważne jest, by nie zbywać dziecka, które w ten sposób próbuje sobie poradzić z trudną dla niego sytuacją. Można odpowiedzieć, że mama i tata są dorośli i sobie poradzą i właśnie w ten sposób zdjąć z dziecka napięcie i wbudować zaufanie. Bardzo niebezpieczną rolą dla dziecka jest też stanie się powiernikiem, naszym oparciem. Taka sytuacja wyjątkowo go obciąża, pokazuje świat bez rozwiązania, wywołuje w nim poczucie niemocy, które może mu towarzyszyć przez resztę życia. W życiu dorosłym takie dziecko może zachowywać nadmierną lojalność wbrew sobie, zamartwia się, zastanawia, czy może konkretnej osobie pomóc, czy nie, mieć wyrzuty sumienia, kiedy nie znajdzie rozwiązań. Nadmiarową odpowiedzialność bierze również na siebie dziecko, które wchodzi w rolę kozła ofiarnego. Żeby nie dochodziło do konfliktu między rodzicami, ono narozrabia, napsoci i w ten sposób rozładuje napięcie. Dziecko, które chciało zostać rodzinnym bohaterem, jako dorosły człowiek może mieć duży lęk przed konfliktami, chcieć je łagodzić i brać na siebie odpowiedzialność za cudze problemy, nawet jeśli nie jest o to proszone. Albo dawać się wykorzystywać.
Kolejna sytuacja: dziecko, które podczas kłótni rodziców brało książkę lub planszówkę, szło w kąt i stawało się niewidzialne, w życiu dorosłym może mieć trudności z wyrażaniem
swoich potrzeb i dbaniem o własne granice. Taki człowiek, który nikomu nie przeszkadza. Wszystkie role, które ułatwiają przetrwanie dziecku w rodzinie dysfunkcyjnej, w konflikcie okołorozwodowym, w wieloletnim konflikcie rodzinnym, nie są skuteczne w dorosłym życiu. Uniemożliwiają zbudowanie bezpiecznych, zdrowych relacji z innymi w życiu osobistym i zawodowym. Rozwodzący się rodzic musi mieć uważność i otwartość na swoje dziecko, czy w nim nie widzi w nim maskotki albo kozła ofiarnego, który tu dwóję ze szkoły przyniesie, tam pobije się z kolegą. I powinien mocno się na skupić na dziecku i zastanowić, jak mu pomóc. Podkreślam też dużą odpowiedzialność, żeby uchronić dziecko przed niedojrzałością drugiego rodzica, który manipuluje, robi z niego powiernika czy wypytuje, z kim mama była na spacerze. Do mojego gabinetu przychodzą czasem tatusiowie i przyznają, że już nie wiedzą, co mają robić, bo mama powtarza córce, że ich zostawił, porzucił, odszedł od rodziny. On, nawet jeśli odszedł do innej kobiety, to nie rozstał się z dzieckiem, tylko z jego mamą. Oczywiście nie jest to najlepsza kolejność, zawsze warto zakończyć jeden związek, aby wejść w drugi, a najpierw próbować ten pierwszy uratować. Życie jednak nie jest idealne.
Jak sobie poradzić z argumentami dziecka, jak np.: „Ja nie mam taty, więc ty, mamo, masz być dla mnie dostępna 24 godziny na dobę”?
Te słowa uderzają w nasze poczucie winy, że nie udało się nam w tym małżeństwie, że nie utrzymałyśmy relacji i że to nasze biedne dziecko nie ma taty. Odpowiedzialność za nieobecność taty nie leży przecież całkowicie po stronie mamy. On też ponosi odpowiedzialność za obecną sytuację. Jeśli nie uczestniczy w wychowaniu dziecka, jest to jego decyzja. Chyba że mówimy o tzw. alienacji rodzicielskiej, o niedojrzałej mamie, która nie umie współpracować. Ale jeśli tata na własne życzenie wycofał się z relacji, nie kontaktuje się z dzieckiem, to druga strona nie może brać za to na siebie odpowiedzialności. Ważne jest też, żeby z dzieckiem rozmawiać również o swoich własnych potrzebach. W ten sposób uczymy je empatii, współpracy z innymi, pokazujemy, że choć one są ważne, to reszta świata również. Jeśli mamy poczucie winy czy wyrzuty sumienia z powodu tego podnoszonego przez naszą pociechę argumentu, mogą one wynikać z brania na siebie zbyt dużej odpowiedzialności. Nie możemy być dla dziecka całym światem. Ono powinno mieć też kontakty z rówieśnikami, dalszą rodziną, babcią i ciocią… Naturalnym etapem rozwojowym jest proces separacji dziecka. Ale nie może go niestety przejść, jeśli uwaga mamy skupia się tylko na nim. Symbiotyczna relacja to przekroczenie pewnych granic. I nie wynika ona z potrzeby dziecka, tylko z potrzeb mamy, która ma poczucie, że jeśli nie posiada partnera, to „zostali sami”. Czasem słyszę na psychoterapii od pań: „Nasza rodzina jest taka malutka – tylko nas dwoje” albo „Tylko nas troje”. To nadmierna potrzeba bycia blisko dzieci. Część kobiet, na przykład, pozostaje w tym układzie, ponieważ nie pozwala sobie na wejście w kolejne związki. Z różnych powodów, m.in. z lęku czy niechęci po doświadczeniach z poprzednich relacji.
Można nie chcieć fundować dziecku tego samego.
Nie chcą fundować dziecku tego samego, ale nie myślą o sobie. Czasami mówią: „Nie chciałabym sobie fundować kolejnego trudnego nieudanego związku”. W ten sposób wracamy do punktu wyjścia. Jeśli poprzedni związek został przepracowany, wiemy, co nam nie pasowało i co same wnosiłyśmy do tej relacji, to wiemy też, jak powinniśmy postępować tym razem – inaczej. Być może mamy za sobą terapię albo grupę wsparcia w kryzysie rozstania, wtedy nowego partnera wybieramy już według innego klucza, nie powtórzymy już starego schematu, będziemy inaczej funkcjonować w związku funkcjonować inaczej. Problem pojawia się wtedy, kiedy bezrefleksyjnie wchodzimy w kolejne relacje. I wówczas rzeczywiście fundujemy sobie i dzieciom te same scenariusze. Zmieniają się tylko bohaterowie, ich imiona. Jeśli mama nie chce wejść w kolejną relację, bo chce skupić
się wyłącznie na dziecku, dozna poczucia wielkiej straty i żalu, kiedy ono dorośnie. Nasza pociecha wcale niekoniecznie może chcieć sprostać naszym wymaganiom. Mama potem wypomni: „Tyle ci dałam, tyle ci poświęciłam, byłam tylko z tobą”. A dziecko ma prawo żyć własnym życiem, wyprowadzić się z domu i założyć własną rodzinę. Nadmiernie poświęcająca się matka będzie dla niego obciążeniem, wcale nie zasobem. Stoję na stanowisku, że powinno się patrzeć na siebie indywidualnie i przyglądać swoim własnym potrzebom.
Te potrzeby mogą być różnie interpretowane.
Tutaj dochodzimy do tematu rodzin patchworkowych, których jest w Polsce coraz więcej. Przypomina mi się książka Wojciech Eichelbergera na ten temat – „Patchworkowe rodziny. Jak w nich żyć”. Sama też pracuję z takimi rodzinami.
Jesteśmy dorosłymi odpowiedzialnymi za nasze dzieci. Nie możemy wejść w wojnę z byłym partnerem i macochą, licytując się, kto da dziecku więcej przyjemności i dodatkowych zajęć: mama zapłaci za tenisa, to tata – za jazdę konną; mama – za angielski, więc tata – za francuski. Dziecko wówczas nie ma kiedy żyć. Znam z gabinetu takie sytuacje. Znam też licytacje, który z rodziców kupił lepsze buty. Takie zachowania kryją się pod płaszczykiem korzyści dla dziecka, ale tak naprawdę stanowią wojnę podjazdową między dorosłymi; są objawem tego, że relacja między dwójką ludzi, którzy formalnie się rozwiedli, nie została zakończona. Boksują się i udowadniają sobie nawzajem, kto jest lepszym rodzicem. Dziecko w takiej sytuacji staje się narzędziem. Rozumiem, że jazda konna jest na pewno temu dziecko potrzebna, ale warto przyjrzeć się swojej wewnętrznej motywacji: „Czy wybrałam takie zajęcia dla dobra dziecka, czy cały czas walczę z moim byłym partnerem?”. Możemy zastanowić się, czy choć mamy na papierze z sądu potwierdzenie, że z dniem takim a takim małżeństwo zostało rozwiązane, to rzeczywiście ta relacja między nami ustała? Jeśli nam się nie udaje jej przerwać, skorzystajmy po raz kolejny z pomocy mediatora. Na im więcej drobnych konkretnych rzeczy umówimy się z partnerem, tym większa szansa, że unikniemy konfliktów, a dziecko przestanie być naszym polem bitwy. Ono jeszcze interpretuje świat w sposób egocentryczny, a nasze zachowanie pokazuje mu, że jest przyczyną problemu. Podstawa to ustalenie, by nie kłócić się przy dzieciach; sporne kwestie ustala
mailowo lub na komunikatorze, by były one spisane i żeby do tych konkretów się odwoływać. Warto się zabezpieczyć w ten sposób, aby partner nie zarzucał nam potem: „Nic takiego nie mówiłaś, nie było takiego tematu”, „Ja się na nic nie umawiałem”. Kolejna rzecz, która może pomagać, to „metoda zdartej płyty”: „Umówiliśmy się na to i na to i ja na ten temat już nie będę dyskutować”. I kolejno: skupiamy się na jednym temacie, np. kto pójdzie z dzieckiem do lekarza czy cyrku, i nie wyrzucamy sobie, kto zaprowadził je do lekarza wcześniej. Skupiamy się na dobru dziecka. Jeśli ja wygram potyczkę z moim byłym partnerem, to nie znaczy, że dziecko poczuje się szczęśliwsze.
Co zapewni szczęście naszym dzieciom?
Kiedy pracuję z parami w konflikcie rozwodowym, próbuję im uświadomić, że dziecko potrzebuje i matki, i ojca. Jeśli oboje chcą uczestniczyć w jego życiu, to najlepsze, co mogą zrobić, to wypracować sobie porozumienie. Warto – a to się często myli – zauważyć dwie perspektywy: my jako małżonkowie nie dogadaliśmy się, nie stworzyliśmy udanego związku, nie chcemy być dalej razem, ale my jako rodzice, którymi pozostajemy nadal, to obszar, nad którym warto pracować w dojrzały sposób. Weźmy na klatę konsekwencje naszych decyzji. Wybraliśmy kiedyś siebie nawzajem na partnerów, zdecydowaliśmy się na dzieci, a potem na rozwód, więc niestety musimy nauczyć się dogadywać właśnie w kwestiach dzieci, dla ich dobra. Żadna wojna podjazdowa nie doprowadzi do ich szczęścia, skoro będą niosły przez świat obraz skłóconych rodziców.
Monika Perdjon – jest psychoterapeutką i mediatorką rodzinną. Ukończyła filologię polską na UW, następnie psychologię na SWPS (specjalność kliniczna i zdrowia), oraz studia podyplomowe (również na WSPS) z mediacji rodzinnych i pomocy psychologicznej rodzinom w kryzysach.
Przez lata pracowała jako interwentka kryzysowa, najpierw w Centrum Praw Kobiet, następnie Warszawskim Ośrodku Interwencji Kryzysowej; pomagała zarówno osobom stosującym, jaki i doświadczającym przemocy wyjść z raniących relacji i pokonać swoje schematy. Obecnie współpracuje z poradnią rodzinną Sensity i prowadzi prywatną praktykę Relacje Monika Perdjon, gdzie wspiera pary w pokonywaniu kryzysów i budowaniu szczęśliwych i trwałych małżeństw. Tym, którzy podjęli inną decyzję, pomaga „Zacząć jeszcze raz”.